FAQ
•
Szukaj
•
Użytkownicy
•
Grupy
•
Galerie
•
Rejestracja
•
Profil
•
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
•
Zaloguj
Napisz odpowiedź
Forum Chwilowe zaćmienia pożądane! Strona Główna
»
Historyje
» Napisz odpowiedź
Napisz odpowiedź
Użytkownik:
Temat:
Treść wiadomości:
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje:
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
$1
Kod potwierdzający:
$3
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Nef
Wysłany: Czw 21:48, 15 Cze 2006 Temat postu:
ja już tego nie pamiętam xDDDD
Muza
Wysłany: Czw 18:10, 15 Cze 2006 Temat postu:
nie chciało mi isę czytać;P
Kupek
Wysłany: Pon 15:29, 19 Gru 2005 Temat postu:
... jej
Ethinel
Wysłany: Pon 15:26, 12 Gru 2005 Temat postu:
Nic nie odpowiedział. Otworzono mu bramę. Otoczyli ich ludzie, którzy domagali się by oddał im Rosen, on jednak nawet się nie zatrzymał. Wtedy poprowadzili go do pokoju w którym stało łóżko, leżały przygotowane koce i palił się ogień w kominku. Położył ją na łóżku, a ludzie okryli ją kocami i podali ciepły napój. Wypiła parę łyków, osunęła się na poduszkę i zamknęła oczy. – Czy jestem już bezpieczna? – spytała cicho. Therent położył dłoń na jej czole i pochyliwszy się nad nią powiedział cicho – Jesteś całkiem bezpieczna.
Ten głos uspokajający i ciepły odprowadził ją do krainy snów i nawet nie miała sił by zastanowić się do kogo należał. Tymczasem do pokoju weszło kilku strażników i Rektor Seminarium. – Postąpił pan szlachetnie i dzielnie, niemniej jednak obowiązuje nas nakaz pojmania pana i poddania karze, która została panu wyznaczona za liczne przestępstwa.
Therent nie protestował. Kiedy związywali mu z tyłu dłonie wciąż patrzył na śpiącą dziewczynę.
Więzień siedział na ziemi w głębi celi. Rosen podeszła do kraty, pozostała na tyle daleko by wyciągnąwszy ramię przez pręty nie mógł jej dosięgnąć. Serce biło jej mocno w piersi. To co zamierzała zrobić było czystym szaleństwem. Jeszcze raz sprawdziła, czy nóż wciąż tkwi za jej paskiem pod peleryną. Kiedy Therent ją zobaczył nie był zdziwiony. Wiedział, że się pojawi nie wiedział tylko co od niej usłyszy.
Zawdzięczam panu życie... – zaczęła spiętym głosem. Wstał i podszedł bliżej kraty, ale gdy zauważył w jej oczach przestrach, zatrzymał się.
- Nie zaprzeczę. – odparł dyplomatycznie.
- Jestem więc panu winna podziękowanie... – była zdenerwowana. Czuła, że mimo iż on jest więźniem a ona na wolności, to on jest spokojny i opanowany, a ona nie umie się odpowiednio zachować. Therent milczał. Patrzył na nią wyczekująco.
- Zatem... Dziękuję – wydusiła z siebie z ogromnym trudem. Po chwili milczenia powiedział:
- To dowód godnej szacunku wielkości, że szlachetnie urodzona panna potrafi się zdobyć na wdzięczność w stosunku do przestępcy. Podziwiam to. Musiało to panią sporo kosztować.
- W istocie. – przyznała szczerze. – Czy ma pan świadomość, że grozi panu kara śmierci?
- Oczywiście – odparł spokojnie.
- To pana nie przeraża? Uważa pan, że zasłużył na tą karę?
- Nie.
- Dlaczego?
- Nie zabiłem nigdy żadnego człowieka z innego powodu niż w obronie własnej lub czyjejś. Nigdy też nie przywłaszczyłem sobie czyjejś własności.
- Świadkowie mówią inaczej.
- Świadkowie nie mówią prawdy.
- Uwolnię pana. – Powiedziała wreszcie po dłuższej chwili.
Podniósł szybko spojrzenie na nią. Tego się nie spodziewał. – Dlaczego miałaby pani to robić?
- To kwestia honoru. Pan uratował mnie od śmierci... teraz panu grozi egzekucja...
- Nie żądam tego od pani.
- Pana żądanie nic dla mnie nie znaczy. Postępuję tak jak nakazuje mi sumienie. – to mówiąc podeszła do zamka i wsunęła weń klucz.
- Chyba nie wypuści pani przestępcy tak po prostu. Widzę, że pani się mnie lęka.
Nic nie odpowiedziała tylko wyciągnęła nóż. Therent silą musiał powstrzymać uśmiech. Przekręciła klucz i otworzyła kratę. Cofnęła się parę kroków. Therent wyszedł z celi i stanął naprzeciw niej. – Bez względu na to co o mnie mówią... nie jestem kryminalistą panienko Rosen.
Trzymała nóż wyciągnięty przed siebie i modliła się, żeby już sobie poszedł. Spojrzał na koniec noża, potem na nią i powoli zaczął się do niej zbliżać.
- Nie podchodź! Idź już. Jesteś wolny. Czego jeszcze chcesz?
- Chcę żebyś się mnie nie bała... – jego głos stał się miękki.
- W ten sposób tego nie osiągniesz... – wyjąkała drżącym głosem. Poczuła, że cofając się natrafiła na ścianę. Podszedł tak blisko, że czubek noża oparł się na jego piersi. Rosen ręka lekko zadrżała. Nigdy nie zraniła człowieka. Serce mu się ścisnęło kiedy podniosła na niego oczy ogromne, pełne przerażenia. – Rosen... – prawie szeptał – stałem przy twoim łóżku, gdy leżałaś bezbronna, pogrążona we śnie... Czemu teraz miałbym chcieć cię skrzywdzić?
Do wyrazu przerażenia na jej twarzy dołączył obfity rumieniec. Czuł ogromną pokusę. Wiedział doskonale, że gdyby dalej zbliżał się do niej, ona cofałaby nóż, a wówczas mógłby nawet dotknąć ponownie jej warg... tym razem jednak w sposób o którym marzył od wielu dni. Męska intuicja podpowiadała mu, że nie spotkałby oporu. Nie chciał jednak wykorzystywać jej przerażenia. Odsunął się więc i nie mówiąc już ani słowa ruszył korytarzem i wkrótce zniknął jej z oczu.
Mijała właśnie doba od kiedy wciekła z Zamku. Czuła się strasznie głodna i zmęczona. Zdawało jej się, że leśna droga nie ma końca. Nagle usłyszała jakieś hałasy w bok od drogi w głębi lasu. Zatrzymała konia i zaczęła się wsłuchiwać. Były to odgłosy walki. Powoli skierowała się w tamtą stronę zachowując się jak najciszej. Wreszcie dostrzegła między drzewami grupę ludzi. Zorientowała się, że cała grupa atakuje jednego człowieka. Był ubrany na czarno i Rosen od razu przeczuła kim jest. Zdawało się, że ma poważne kłopoty. Radził sobie jednak z odpieraniem ataku. W pewnej chwili zagwizdał i z lasu wyłonił się koń. Therent wskoczył na siodło i ranił jednego z napastników. Wtedy reszta zaczęła uciekać. Jeden po drugim znikali w lesie. Ostatni jednak w pewnej odległości odwrócił się i wyciągnął zza pleców łuk. Naciągnął cięciwę tak szybko, że Rosen zdążyła tylko otworzyć usta do krzyku. Strzała wbiła się w pierś Therenta i mężczyzna spadł z konia. Rosen bez zastanowienia ruszyła w ich kierunku. Napastnik przestraszył się i uciekł. Zeskoczyła z konia i podbiegła do rannego. Zdążył już podnieść się na łokciu. W pierwszej chwili nie poznał jej, bo była po męsku ubrana.
- Pan jest ranny... – powiedziała – proszę się nie ruszać... sprowadzę pomoc.
- W porządku, to nic groźnego... – odparł, chwycił trzon strzały i wyszarpnął ją ze swojego ciała. Rosen krzyknęła czując jakby to jej ramię ktoś przeszył. Wówczas ją rozpoznał. Cała dygotała patrząc jak jego koszula nasącza się krwią.
- Co pani tu robi? – spytał lekko spiętym z bólu głosem, ale ona nie odrywała wzroku od jego rany. – Pan krwawi...
- To nic takiego, trzeba zatamować i już nie będzie lecieć. Ma pani jakąś szmatkę?
Wyciągnęła z torby kawałek materiału i podała mu. Zwinął ją w kulkę i przycisnął do rany. – Na szczęście trafiła ponad płuco... i nie tkwiła głęboko. – Spojrzał na nią i widząc jak jest przejęta poczuł dziwne wzruszenie.
Pomogła mu wsiąść na konia i odprowadziła do jego kwatery. Był to właściwie rodzaj szałasu z ogromnym ogniskiem na środku, słomianym posłaniem i kilkoma wiklinowymi koszami na rzeczy. Kiedy tam dotarli Therent osunął się na posłanie i jęknął cicho. Zamknął oczy, zacisnął i odwrócił od niej twarz. Rana okazała się wcale nie taka niegroźna. Rosen uklękła obok niego i dotknęła jego czoła. Było gorące i mokre od potu. Zaczynał gorączkować.
Poprosiła by się nie ruszał i poczekał aż wróci. Kiedy znów się pojawiła miała przy sobie pęk ziół. Wrzuciła je do garnka z wodą i zaparzyła wywar. Następnie znów uklękła przy nim i poprosiła by wypił.
- Co to jest?
- Nie bój się nie zamierzam cię otruć. Spróbuj się podnieść – to mówiąc wsunęła mu dłoń na kark i uniosła jego głowę. Wypił parę łyków i opadł z powrotem na posłanie. – Po tym uśniesz – powiedziała łagodnie.
Kiedy usnął zaparzyła inny wywar. Namoczyła w nim kawałek materiału i przystawiła w misce do jego łóżka. Usiadła przy nim i... zawahała się. Miała wiedzę, ale nie miała doświadczenia. Ale przede wszystkim dlatego, że pacjent był mężczyzną. I to takim mężczyzną przy którym jej
zawsze zaczynało łomotać w piersiach. Przemogła się jednak i starając się opanować drżenie rąk ujęła jego dłoń i zdjęła ją z jego piersi. Następnie zaczęła rozpinać mu koszulę. Ta czynność wprowadziła dziwny zamęt w jej głowie i czuła jakby żar od ogniska nasilił się i zaczął obejmować jej twarz i dłonie. Zimno jednak powróciło do niej gdy odsłoniła ranę po strzale. Miała poszarpane brzegi i wyglądała paskudnie. Zaczęła ja obmywać naparem z ziół, ale kiedy po raz pierwszy dotknęła jej mokrą szmatką Therent jęknął, a jego mięśnie spięły się. Rosen coś mocno ścisnęło w żołądku. – Przepraszam – szepnęła i spojrzała na jego twarz pełną bólu. Nagle mocno zapragnęła pogładzić uspokajająco jego policzek. Gdy to sobie uświadomiła poczuła, że gorąco jej się robi. Skąd we mnie takie pragnienia?
Opatrzyła ranę i z poczuciem ogromnej ulgi oddaliła się, aby wylać resztę wywaru. Spojrzała na otaczający ja las i głęboko wciągnęła w płuca powietrze, tak jakby dotychczas wciąż brakowało jej oddechu. Nie zamierzała zostawiać go samego. Usiadła przy ognisku i dokładała drzewa. Po godzinie jednak jej zmęczenie dało się jej we znaki. Czuła, że nie utrzyma dłużej otwartych powiek. Z tęsknotą spoglądała na posłanie, które było rozległe... W końcu przemogła się i przekonując się, że Therent na pewno jeszcze długo będzie mocno spał, położyła się obok niego. Na początku leżała zwrócona do niego tyłem, ale czuła się z tego powodu dziwnie. Czuła niepokój, że on może się jednak obudzić, że będzie na nią patrzył, albo co gorsza coś zrobi i... wolała stawić mu czoło, więc odwróciła się do niego przodem. Zamknęła oczy, ale coś ją wciąż korciło i co chwila spoglądała na niego. Wreszcie stwierdziwszy, że mężczyzna śpi na pewno zaczęła otwarcie mu się przyglądać. Im dłużej na niego patrzyła tym mocniej docierała do niej pewna prawda. Leżący przy niej mężczyzna był po prostu niewiarygodnie... piękny. Zaczęła się zastanawiać czy to możliwe, że jest złym człowiekiem. Chyba od dawna już przestała w to wierzyć.
Therent obudził się w środku nocy. Ognisko dogasało, ale dawało jeszcze sporo światła. Dotknął swojej piersi i ze zdziwienie stwierdził, że jest obwiązana. Przez moment zastanawiał się czy ta która mu to zrobiła już odjechała, ale wystarczyło, że spojrzał na posłanie obok siebie i jego obawy się rozwiały. Wytrzymując ból podniósł się na łokciu. Rosen leżała na boku, skulona lekko z twarzą opartą na dłoni. Jeszcze raz spojrzał na swoją pierś niedowierzając. Jak mogłem to przespać?
- Czy dla każdego masz tyle serca..? – szepnął – czy mogę mieć nadzieję, że twoje współczucie dla mnie to coś więcej niż akt miłosierdzia...
Nef
Wysłany: Sob 21:42, 10 Gru 2005 Temat postu:
:>
Ethinel
Wysłany: Sob 20:43, 10 Gru 2005 Temat postu:
Pozwolicie, że wtrącę...?
"Kiedy rano Rosen otworzyła drzwi na balkon, by jak zwykle przewietrzyć pokój, stanęła jak zamurowana. Na balkonie stał bukiet dzikich róż. W jej głowie pojawiły się zaraz dwa pytania „Kto?” i „Jak?”. Na to pierwsze za chwilę otrzymała odpowiedź. Między różami tkwiła bowiem karteczka z wykaligrafowanym jednym jedynym słowem: „Therent” .
Gdy zobaczyła ten napis palce jej zadrżały, a karteczka wypadła jej z ręki.
Wieczorem, kiedy siedziały razem z koleżanką nad książką do historii, postanowiła komuś się zwierzyć.
- Saro, muszę Ci coś opowiedzieć – zaczęła. Kiedy koleżanka podniosła wzrok znad książki i spojrzała na nią, zauważyła, że Rosen jest czymś naprawdę zaniepokojona i przejęta. – Wczoraj rano, widziałam pod murami tego bandytę... Therenta.
- Podobno to jakiś ponury typ. Nie wiadomo kim jest... posiada nadludzkie umiejętności. Dobrze, że zamek nas chroni. Nie chciałabym spotkać go nocą w lesie.
- Ale Saro... on tu był.
- Co to znaczy „tu”?
- W moim pokoju – głos Rosen zadrżał. Sara zrobiła wielkie oczy. – Nabierasz mnie.
- Nie. – podeszła do stojących na stoliku kwiatów i wyjęła spośród nich karteczkę. Podała koleżance. – Dostałaś od niego kwiaty??? On Cię zna?
- Nie wiem... ja jego z pewnością nie. Szczerze mówiąc jestem przerażona. Nie wiem jakim cudem się tu dostał. Mógł mnie zabić, porwać, mógł zrobić wszystko...
- Tymczasem zostawił kwiaty. Na moje oko zadurzył się w tobie. – Sara nie mogła się powstrzymać od uśmiechu.
- Ty zaraz myślisz o jednym. – zezłościła się Rosen. – A na co to wygląda?
Dwa dni później odbywały się uroczystości na Zamku. Obchodzono rocznicę założenia Seminarium. Był wystawny obiad połączony z koncertem i tańcami. Therent dowiedział się o tym od ludzi we wsi i postarał się przekupić kogo trzeba, żeby dostać się na Zamek. Nie poszedł tam rzecz jasna w swoim codziennym stroju. Przebrał się w odświętny kaftan, zaczesał włosy, przykleił sobie sztuczną brodę i był właściwie nie do poznania. Zresztą nikt na Zamku nie widział nigdy jego twarzy z wyjątkiem Goizy. Trzymał się w cieniu przez większość czasu i tylko wypatrywał Rosen. Dostrzegł ją wreszcie, tańczącą z jakimś nauczycielem. Podszedł, ukłonił się i spytał, czy może odbić partnerkę. Nauczyciel spojrzał na niego ze zdumieniem, ale wycofał się grzecznie. Rosen była nie mniej zaskoczona.
- Kim pan jest? Nigdy wcześniej pana nie widziałam. – kiedy obejmował jej talię czuł się jakby trzymał w dłoni najpiękniejszy klejnot świata. Jego dłoń była duża i ciepła, tak różna od wypielęgnowanych dłoni naukowców, wśród których się obracała. – Jestem... – zawahał się przez chwilę – jestem przyjacielem...
Zmrużyła podejrzliwie oczy. – To oryginalne nazwisko, lub wymówka – zauważyła. Uśmiechnął się, a ten uśmiech był najszczerszym uśmiechem jaki widziała od dawna. – Niesamowite, że kobieta może być tak piękna i tak błyskotliwa jednocześnie – odparł wprawiając Rosen w zakłopotanie. Zresztą zakłopotanie czuła od chwili gdy znalazła się w jego objęciu. Nigdy nie tańczyła z młodym mężczyzną. Tańca uczyły się z koleżankami, a na uroczystościach bywali tylko profesorowie. Emanował siłą. Wręcz czuła wokół siebie jego umięśnione ciało. Czuła, że w każdej chwili mógłby zamknąć ją w żelaznym uścisku. A jednak był niewiarygodnie delikatny. W pewnej chwili ogarnięta ciekawością spojrzała mu wprost w oczy i ... gorąco ją ogarnęło. Mężczyzna wpatrzony był w nią, a oczy mu błyszczały żywotnością i jakąś skrywaną emocją. Zaczęła coś przeczuwać... poczuła od niego zapach lasu, nie zaś szlacheckich pachnideł. Zapach wiatru i wolności.
Stanęła w tańcu. – Kim pan jest!? – Zrozumiał, że nie ma już więcej czasu. Kilkoro ludzi spojrzało w ich stronę. – Posłuchaj mnie uważnie... jutro przyjedzie do was zakonnik, opowiadać o ziołach... strzeż się go.
- Kim pan jest!? – cofnęła się o krok. – Rosen słuchaj mnie! Ten człowiek będzie chciał Cię skrzywdzić. Nigdy nie zostawaj z nim sama! A kim jestem? Przecież już wiesz pani... mam nadzieję, że podobały się kwiaty... – z ostatnimi słowami ujął jej dłoń i ucałował zanim zdążyła zareagować. Potem odwrócił się i odszedł. A ona stała z otwartymi ustami i nie wiedziała, czy to co czuje to przerażenie czy bezgraniczne zdumienie. Powinna krzyczeć by go pojmać, lecz głos utkwił jej w gardle.
Następnego dnia Therent od rana przemykał jak cień po dachach i werandach Zamku. Człowiek, który miał porwać Rosen znajdował się w środku. W pewnym momencie na balkonie pod nim otworzyły się gwałtownie drzwi. Wybiegła Rosen, była zdyszana, potargana i trzymała w dłoni szablę. Za nią wpadł na balkon mężczyzna w przebraniu zakonnika. On również miał broń. Walczyli zaledwie chwilkę i napastnik wytracił Rosen szpadę. Przerażona dziewczyna oparła się o balustradę. Myślała, że to już koniec. Zasłoniła się rękoma i czekała na cios. Ten jednak jej nie dosięgnął. Usłyszała szczęk metalu. Odsłoniła oczy i zobaczyła przed sobą scenę walki znacznie bardziej wyrównanej niż ta, którą stoczyła przed chwilą. Przerażona nie była w stanie zebrać myśli. W pewnej chwili Zakonnik zrobił nagły uskok w bok wprost na nią. Cofnęła się gwałtownie, potknęła i straciła równowagę.
Therent rzucił się przed siebie, ale nie zdarzył nic zrobić. Dziewczyna wypadła poza balkon. Na sąsiednich balkonach pojawili się nauczyciele i dziewczęta. Rosen wpadła wprost do rzeki. Therent nie wahał się ani sekundy. Zrzucił płaszcz i kapelusz i skoczył w ślad za nią. Woda była lodowata i spieniona, ale zauważył ją prawie natychmiast. Nie walczyła, opadała bezwładnie na dno. Przy pomocy kilku potężnych ruchów ramionami znalazł się przy niej. Chwycił ją mocno i wyciągnął na powierzchnię. W parę sekund byli na brzegu. Rosen była zimna i nie dawała znaku życia. Położył ją na trawie i obrócił na bok. Z jej ust wypłynęła woda. Jego duże, silne dłonie drżały lecz raczej nie z zimna. Obrócił ją na wznak i podłożył ramię pod jej szyję. Uchylił jej usta i objąwszy je wargami wtłoczył swój oddech w jej płuca. Za pierwszym razem nie pomogło, ale za drugim Rosen zaczęła się krztusić i odzyskała przytomność. Natychmiast podniósł ją z ziemi i skierował się w stronę bramy. Gdy otworzyła oczy zobaczyła nad sobą twarz pobladłą, surową, otoczoną mokrymi, ociekającymi, czarnymi kosmykami. Czuła się oszołomiona.
- Co ze mną zrobisz? Zabijesz mnie? – mówiła dygoczącymi z zimna ustami."
Kupek
Wysłany: Czw 16:15, 24 Lis 2005 Temat postu:
To dobsz ... to najlepszy czas na twórczość
BoB
Wysłany: Śro 16:56, 23 Lis 2005 Temat postu:
:*
Nef
Wysłany: Wto 20:14, 22 Lis 2005 Temat postu:
Och Noise
Ponczek
Wysłany: Wto 17:31, 22 Lis 2005 Temat postu:
nie czytać co pisze bo ja ostatnio miewam dziwne stany i różne głupie rzeczy wymyślam
Kupek
Wysłany: Wto 16:12, 22 Lis 2005 Temat postu:
?
Nef
Wysłany: Wto 22:03, 15 Lis 2005 Temat postu:
O_o
Ponczek
Wysłany: Wto 21:25, 15 Lis 2005 Temat postu:
niedziela spoko bo jeżdze do babci a ona ma pyszny obiadek zawsze. i poza tym ja się potrafię uczyć tylko w niedzielę. ja chcę iść zawsze do szkoły bo tam jest Krzyś, Tomek, Struś, Gwiazda, Edyth, no i tyle śmiesznych ludziów... i Narzeczona Frankensteina
Nef
Wysłany: Wto 19:03, 15 Lis 2005 Temat postu:
I cały tydzień sprawdzianów :/
BoB
Wysłany: Wto 17:49, 15 Lis 2005 Temat postu:
Nef napisał:
Ja nie lubić niedziel bo przytłacza mnie wizja poniedziałkowej skzoły
... tysz tak sądzic
Nef
Wysłany: Wto 8:21, 15 Lis 2005 Temat postu:
Ja nie lubić niedziel bo przytłacza mnie wizja poniedziałkowej skzoły
BoB
Wysłany: Pon 22:48, 14 Lis 2005 Temat postu:
ja lubic soboty.. jakoś
Ponczek
Wysłany: Pon 21:22, 14 Lis 2005 Temat postu:
Nie. Soboty złe. Bardzo złe. Smutne nudne itd...
Nef
Wysłany: Nie 22:53, 13 Lis 2005 Temat postu:
Po połowie :p
Ponczek
Wysłany: Nie 22:16, 13 Lis 2005 Temat postu:
niedziela luz bo czuję przymus nauki... to zawsze tam jakoś zleci te parę godzin... soboty ble :/
Forum Chwilowe zaćmienia pożądane! Strona Główna
»
Historyje
» Napisz odpowiedź
Skocz do:
Wybierz forum
Na poważnie ;)
----------------
Ogłoszenia
Newsy
Muzyka
Książki
Miłość i inne pierdoły
Blogi
Inne rozrywki
Film
Zwierzaki
Subkultury
... i troche mniej poważnie ;)
----------------
Głupawkowo
Marzenia senne...
Yeti Klon Bob Z.o.o.
Historyje
Rozmówki
Bez cenzury i podtekstów
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2002 phpBB Group ::
FI Theme
:: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Regulamin